Kęczanin: O losie pierwszej ligi w Kętach decydował ostatni mecz rundy rewanżowej z AZS Stal Nysa. Jakie emocje towarzyszyły Panu przed tym spotkaniem? Spodziewał się Pan takiego obrotu spraw?
Marek Błasiak: Wszystko w tym sezonie tak dziwnie się układało, że przewidywałem właśnie taki scenariusz na zakończenie rundy zasadniczej. Ważnym meczom zawsze towarzyszy sporo niepokoju i stresu. Trudno, żeby przed spotkaniem decydującym o tym, czy spadamy w dół, czy pniemy się do góry było inaczej. To jest naturalne, że trenerzy stresują się bardziej niż zwodnicy.
Z perspektywy 10 miesięcy ciężkiej pracy, wracając myślami do ostatniego dnia Turnieju Mistrzów 2012, czy zdarzył się Panu moment zwątpienia? Żałował Pan chociaż przez chwilę ubiegłorocznego awansu?
Nie mogę powiedzieć, że czegoś żałowałem. Sport polega na tym , żeby sobie stawiać wysokie cele i dążyć do ich osiągnięcia. Porażki natomiast, a nawet ich serie, to ta mniej przyjemna strona sportu, wpisana w życie każdego trenera i trzeba z nią sobie umieć jakoś radzić. Poprzedni sezon zakończył się dla nas wielkim sukcesem. Ten to zupełnie inne wyzwanie. Miałem chwilę zwątpienia, bo zarówno finansowo jak i pod względem kadrowym nie wszystko się układało tak, jakbym chciał. Początek sezonu był dla nas trudny, w środku zaczęliśmy grać trochę lepiej, a druga runda na szczęście wypadła bardzo dobrze. 12 zwycięstw i awans do fazy play-off uznaję za wielki sukces organizacyjny i sportowy.
Porównując pierwszą i drugą rundę sezonu można mieć wrażenie, że brały w niej udział dwa, zupełnie różne zespoły. Na początku Kęczanin nie mógł wyjść z dziesiątki. Przez rundę rewanżową drużyna przeszła natomiast jak burza, z lepszymi statystykami, niż większość pozostałych zespołów. Czy jest to kwestia nabierania doświadczenia, czy może w drużynie nastąpiło jakieś przełamanie?
Doświadczenie to jedna sprawa. Pierwsza runda sezonu dosyć szybko zweryfikowała nasze początkowe założenia. Już w trakcie jej trwania diagnozowaliśmy naszą słabszą postawę i konieczne były korekty w procesie treningowym – jak widać, w dużej mierze trafione, gdyż jak Pani zauważyła w drugiej rundzie prezentowaliśmy się znacznie lepiej.
Kęczanin w Kętach w ciągu całego sezonu przegrał tylko dwa mecze. Skąd wziął się fenomen własnej hali?
Ilość zwycięstw Kęczanina u siebie faktycznie jest godna zauważenia i podkreślenia. Spora w tym zasługa atmosfery, panującej na trybunach. Ona jest tak wspaniała, że buduje drużynę i wznosi ją na wyżyny umiejętności. Można stwierdzić, że fenomen kęckiej hali to publiczność, która jest siódmym zawodnikiem zespołu, co wprost przełożyło się na te zwycięstwa.
Mało który z zawodników Kęczanina ma doświadczenie pierwszoligowe. Jak Pan ocenia ten zespół i kto był dla Pana największą niespodzianką sezonu?
W tych meczach, w których graliśmy jako zespół a każdy z zawodników coś wnosił do gry, odnosiliśmy sukcesy. Tam, gdzie nie byliśmy sprawnie działającą maszyną, czyli na poszczególnych pozycjach nie potrafiliśmy sprostać wymaganiom, niestety zdarzały się porażki. Trudno tu mówić o jakiejś niespodziance, ale kilku zawodników zrobiło w moim przekonaniu duże postępy. Może nie było to widoczne w pierwszej części sezonu, ale w drugiej pokazali, że potrafią znaleźć się na tym poziomie rozgrywek, sprostać wymaganiom narzuconym przez rywali. Nie oceniałbym jednak wartości drużyny jako wartości dodanej poszczególnych zawodników, ponieważ nie ma tu jednego czy dwóch siatkarzy, którzy jednostkowo przechyliliby szalę zwycięstwa na naszą stronę. Najważniejszy jest zespół.
Co Pan czuł kiedy w 16 marca Kęczanin po ciężkim boju wygrał tie-breaka?
Czułem wielką radość. Spadło też ze mnie obciążenie. Graliśmy przecież pod wielką presją wyniku. Przychylność rzeszy kibiców i sympatyków była duża, ale jednocześnie nie brakowało tych, którzy za wszelką cenę próbowali nam zaszkodzić, zepsuć to, czego dotychczas udało nam się dokonać. Awans do fazy play-off w pierwszym sezonie rozgrywek w pierwszej lidze po pięciosetowym boju ze Stalą Nysa – ubiegłorocznym mistrzem ligi - to wynik, który przechodzi do historii. Sobota była więc świętem siatkówki w Kętach, wielkim wydarzeniem dla całego miasta. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem w tym uczestniczyć.
Jak sam Pan zauważył w Kętach nie brakuje ludzie nieżyczliwych. Co powiedziałby Pan tym, którzy z różnych pobudek nadal uważają, że w naszym mieście nie powinno być pierwszej ligi?
Na wstępie pragnę zauważyć, iż Muszyna jest stolicą małopolskiej i polskiej siatkówki kobiet, Kęty są natomiast stolicą małopolskiej siatkówki mężczyzn, bo nie ma tu wyżej sklasyfikowanej drużyny. Ci, którzy uważają, że tutaj nie powinno być pierwszej ligi, nie życzą dobrze Kętom, bo jak można nie cieszyć się z sukcesów swojego miasta? Tak naprawdę granie w pierwszej lidze zależy od tego, czy sprostamy wymogom sportowym i finansowym, a nie od wymysłów kilku ludzi. Osobiście uważam, że ci, którzy twierdzą, że Kęty to nie miejsce na pierwszą ligę powinni odważyć się przyjść do hali, wziąć mikrofon do ręki i przekonać rzesze kibiców, że to widowisko jest im do niczego niepotrzebne. My twierdzimy, że jest inaczej, bo często spotykamy się z wielką przychylnością i sympatią ludzi. Kęty jak dotąd nigdy aż tak nie interesowały się sportem. Ludzie, którzy nie mieli o nim pojęcia teraz śledzą relacje w internecie, zaczepiają na ulicy zawodników i działaczy pytając o wyniki sportowy. Myślę, że właśnie to było Kętom bardzo potrzebne. Sporo mieszkańców ma możliwość uczestniczenia i tworzenia widowiska sportowego, co jest największym sukcesem siatkówki w Kętach.
Ostatnie dziesięć miesięcy, zapoczątkowane awansem na zaplecze Plus Ligi, były dla klubu z pewnością rewolucyjne. Czy z tych doświadczeń płyną jakieś konstruktywne wnioski dla działaczy i sztabu szkoleniowego?
Każdy trening to jakieś doświadczenie, nie mówiąc o meczu, rundzie, czy sezonie. Siatkówka jest grą, w której ilość elementów do doskonalenia jest tak wielka, że zarówno trenerzy, jak i zawodnicy muszą podejmować ciągłe próby rozwoju. Z tego sezonu wynieśliśmy na pewno sporo doświadczeń szkoleniowych i organizacyjnych. Nie ukrywamy, że nadal ilość ludzi, którzy zajmują się sprawami klubu, jest jak na ten poziom rozgrywek zbyt mała. Myślę, że nie było większych wpadek, ale cały czas się uczymy i mamy nadzieję, że będzie to coraz lepiej wyglądać. Staniemy za niedługo przed organizacją kolejnego sezonu i już wiemy, że łatwo nie będzie. Pojawią się zagadnienia personalne, których przebieg będzie zależny od spraw finansowych. Musimy pamiętać, że jest to zaplecze Plus Ligi, czyli rozgrywki w pełni profesjonalne.
W fazie play-off na początek trafiamy na lidera rozgrywek, zespół RCS Czarni Radom. Jak ocenia Pan szanse Kęczanina?
To jest sport zespołowy, czyli wynik jest zawsze sprawą otwartą. Nie chcemy przekreślać naszych szans. Podejmujemy przygotowania, które z pewnością nie są tylko po to, aby mecze się odbyły. Będziemy próbowali zrobić wszystko, żeby dobrze się zaprezentować. Naszą drużynę stać na zwycięstwo nad Radomiem, co już raz pokazaliśmy. Na pewno Czarni są faworytami spotkań, ale my w rundzie zasadniczej rozegraliśmy z RCS-em dobre mecze i teraz możemy pokusić się nawet o jakąś niespodziankę. Staramy się wykorzystać jak najefektywniej przerwę przed fazą play-off. Jeżeli przygotowania przejdą prawidłowo, zrobimy wszystko żeby grać na 100%. Czas pokaże jaki będzie ostateczny wynik.
Rozmawiała Karina Zoń (miesięcznik Kęczanin)
|