Rozmowa z Markiem Błasiakiem – prezesem UMKS Kęczanin Kęty, trenerem siatkówki, pedagogiem.
Sportowe Kęty: Od startu Kęczanina w rozgrywkach II ligi minął miesiąc. Ostatnie dwa spotkania seniorów zakończyły się przegranymi. Jak może Pan podsumować ten okres?
Marek Błasiak: Nie ukrywam, że jestem bardziej zadowolony z ilości zdobytych punktów i naszego miejsca w tabeli, niż z samego grania. W ostatnich dwóch przegranych meczach następowały duże rotacje zawodników w składzie. Wynikało to z faktu, że kilku siatkarzy miało huśtawki poziomu gry. Są jednak też dobre strony. Okazało się, że dysponujemy zespołem, w którym każdy może wyjść na parkiet w pierwszej szóstce - wszyscy prezentują wysoki poziom. Zdaję sobie sprawę, że nasza gra w obronie nadal nie jest na tyle zadawalająca, żeby przekładało się to na skuteczność gry kontrą. W ostatnich tygodniach praca zespołu nakierowana była właśnie na te elementy. Efektów jeszcze nie widać, ale liczę, że wpłyną na poprawę jakości gry całej drużyny.
SK: Dwa różne mecze i oba zakończone porażką. Wyciągnęliście jakieś wnioski?
Marek Błasiak: Faktycznie, ostatnie mecze dały nam spory materiał do analizy. Skarżysko-Kamienna, zarówno personalnie, jak i pod względem umiejętności, to zespół z wyższej półki. Tylko jeden zawodnik z pierwszego składu ma tam przeszłość drugoligową. Reszta grała w pierwszej lidze i Plus Lidze. To klub zawodowy, którego reprezentanci trenują dwa razy dziennie i są nastawieni na awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Porażkę z dużo niżej notowaną Spałą można by uznać za wypadek przy pracy, gdyby nie fakt, że SMS wystawił skład na co dzień grający w pierwszej lidze. Z kolei my nie zafunkcjonowaliśmy na odpowiednim poziomie w grze obronnej, szczególnie na środku. W dwóch przypadkach zdarzyło się nam seryjnie popełniać błędy, co zakończyło się przegraną dwóch setów. W tiebreaku popełniliśmy natomiast dwa błędy w zagrywce od stanu 13:13 i skończyło się na przywiezieniu jednego punktu.
SK: Można mieć wrażenie, że podczas konstruowania składu II ligi odsunęliście od gry niektórych, miejscowych zawodników, a na ich pozycję weszli „przyjezdni”. Czy to było konieczne?
Marek Błasiak: Musimy sobie zdać sprawę, że jest to poziom drugiej ligi państwowej. Żaden klub na tym etapie nie jest w stanie grać tylko swoimi wychowankami. Sprowadziliśmy kilku zawodników z myślą o utrzymaniu się w wysokiej klasie rozgrywkowej. Nie mniej jednak są to siatkarze młodzi, głównie z rocznika ’89 i większość z nich nie ma wielkiej przeszłości drugoligowej. Zresztą, poza SMS Spała, żadna z drużyn nie ma tak młodego składu. Właśnie z myślą o rozwoju tych młodych zawodników klub zgłosił drugi zespół do rozgrywek trzecioligowych. Daje nam to możliwość dopracowywania formy sportowej bezpośredniego zaplecza zespołu drugoligowego.
SK: W sumie do rozgrywek w tym sezonie zgłosiliście 8 drużyn. Nie za dużo?
Marek Błasiak: Intencją i priorytetem Kęczanina zawsze był rozwój siatkówki w grupach młodzieżowych. Do tej pory zespoły seniorskie nigdy nie hamowały progresu drużyn „młodszych”. Dlatego też wszystkie grupy, które posiadały zespoły, zostały zgłoszone do rozgrywek. Pragnę podkreślić, że klub nie poczynił żadnych oszczędności na szkoleniu dzieci i młodzieży. Wręcz przeciwnie, w związku z dużym zainteresowaniem zajęciami, zwiększył jeszcze ich liczbę tworząc dodatkową szkółkę siatkarską.
SK: Treningi zabierają masę czasu. Nie odnosi pan wrażenia, że przez zainteresowanie sportem dzieci niewystarczająco skupiają się na nauce?
Marek Błasiak: Siatkówka jest na tyle trudną grą, że do klubu trafiają ludzie zdolni i inteligentni. Wystarczy spojrzeć na SMS-y. Wszystkie mają poziom liceów ogólnokształcących. Nie mniej jednak w klubie funkcjonuje tzw. nauczanie koleżeńskie. Wychodzimy również naprzeciw zapotrzebowaniu na zajęcia dodatkowe. Organizując je, dajemy naszym zawodnikom możliwość stuprocentowej edukacji, mimo poświęcania tak dużej liczby godzin na treningi. Z doświadczenia wiem, że do klas sportowych trafiają bardzo zdolni uczniowie. Nasi zawodnicy byli stypendystami Prezesa Rady Ministrów, uczestnicząc jednocześnie w dwóch klasach rozgrywkowych. Już z badań wynika, że młody człowiek spędza przed ekranem 5,5 godziny dziennie. Żeby zniwelować niekorzystne skutki takiego postępowania, trzeba poświęcić na wysiłek fizyczny o średniej intensywności półtora godziny dziennie. W wieku dorastania rozwój procesów myślowych jest wprost proporcjonalny do wydolności. Jeśli 65% młodych ludzi, to osoby niewydolne, to sami odpowiedzmy sobie na pytanie, czy sport jest im potrzebny czy też nie? Czarno na białym widać przecież, że człowiek inteligentny, otwarty na wiedzę, osiąga lepsze wyniki w nauce trenując.
SK: W klubie trenuje około 120 młodych ludzi. Jak pan radzi sobie ze swoimi podopiecznymi?
Marek Błasiak: Jestem wychowawcą w klasie sportowej i mam bardzo dobry kontakt z rodzicami swoich uczniów. Ustaliliśmy, że wolno mi chociażby przeglądać zeszyty dzieci. Analizuję również oceny w szkołach, w których nie uczę, ale mam tam zawodników. Sytuacje są bardzo różne. Czasami muszę zostać po godzinach żeby komuś pomóc indywidualnie, objaśnić wzory z fizyki, czy przepytać z ułamków – tak to się w klubie odbywa.
SK: Trenowanie to tylko ciężka praca, czy wasi wychowankowie mogą liczyć na wspólny wypoczynek i zabawę?
Marek Błasiak: Co roku, cyklicznie organizujemy wakacyjne obozy sportowe dla naszych wychowanków. Traktujemy to priorytetowo. Przykładowo w 2010 roku do Mrzeżyna nad morzem wyjechało ponad 60 dzieci. Dodatkową atrakcją dla młodych siatkarzy są grudniowe spotkania, podsumowujące każdy kolejny rok pracy klubu. Dzieci i młodzież otrzymują wtedy identyczne paczki, a w nich między innymi limitowane koszulki klubowe, których designe zmieniany jest za każdym razem.
SK: Kęczanin to nie jest pana pierwszy klub.
Marek Błasiak: Tak, wcześniej przez 23 lata byłem związany z TS Hejnał. Czuję duży sentyment do tego klubu. Może nie samych ludzi, którzy go tworzyli, ale przecież przeżyłem tam lata swojej młodości. Od 1976 roku byłem zawodnikiem sekcji lekkoatletyki, siatkówki i piłki nożnej a od 1989 do 1999 trenerem.
SK: Może pan odnieść się do swojego rozstania z Hejnałem?
Marek Błasiak: Powiem tylko, że w 1999 roku nastąpiło przesilenie. Moje spojrzenie, wizja finansowania i rozwoju sportu - zarówno sekcji młodzieżowych jak i seniorskich - nie odpowiadały koncepcji propagowanej przez zarząd TS Hejnał. Nie chce mówić o tym klubie źle, bo poświęciłem mu większą część swojego życia. Kiedy odszedłem, byłem przekonany, że już więcej nie będę się zajmował sportem w Kętach.
SK: Więc co się stało?
Marek Błasiak: W 1999 roku pojawił się Tomek Bąk, który zaczął mnie namawiać do stworzenia międzyszkolnego klubu uczniowskiego. W końcu dałem się przekonać, za co jestem mu obecnie ogromnie wdzięczny. Tak powstało Stowarzyszenie Uczniowski Międzyszkolny Klub Sportowy Kęczanin i mało kto wie, że jego pierwszym prezesem był Andrzej Dźwigoń, a zastępcą właśnie Tomek. Patrząc z perspektywy czasu i przez pryzmat naszych sukcesów – liczbę drużyn zgłoszonych do rozgrywek, szkółek siatkarskich oraz zespołów młodzieżowych, które brały udział w finałach Mistrzostw Polski - nie był to chyba najgorszy pomysł.
SK: Jak wspomina pan początki Kęczanina?
Marek Błasiak: Nie było łatwo. Mieliśmy tylko kilku zawodników i zawodniczek a pieniędzy brakowało nam na wszystko. Na turnieje musieliśmy jeździć swoimi prywatnymi samochodami. Nie było nas stać na wynajem busów. Nasi pierwsi zawodnicy, którzy trenowali w ciasnej salce tak zwanego „Wyspiana”, później zostali jednak finalistami Mistrzostw Polski! Z kolei w 2002 roku dzieciaki z rocznika 1991, uczniowie „dwójki”, zdobyli czwarte miejsce w rozgrywkach mini siatkówki. To był wielki sukces. Problemy zahartowały nas jednak, a wokół klubu zrobiła się pozytywna atmosfera. Znalazło się również wielu dobrych ludzi, którzy pracują na rzecz Kęczanina bezinteresownie, w ramach wolontariatu oraz sponsorów, bez których klub by nie istniał. Nasze wyniki, to nie tylko zasługa trenerów i dobrej organizacji, ale tych, którzy stworzyli dzieciom możliwość rozwoju przekazując UMKS-owi odpowiednie środki. To sponsorzy w dużym stopniu sprawili, że kęckie drużyny zagrały na Mistrzostwach Polski Kadetów czy Juniorów Starszych. Wyjazdy na turnieje to przecież ogromne koszty! Dzisiaj, bez odpowiedniego zaplecza finansowego, żaden klub nie jest w stanie pokryć kosztów szkolenia dzieci, nie mówiąc już o wyższych klasach rozgrywkowych.
SK: W 1999 roku tworzyliście razem klub. Teraz znalazł się pan na liście wyborczej, tuż obok Tomasza Bąka. Skąd u prezesa Kęczanina pomysł na zostanie radnym?
Marek Błasiak: Cóż, jeśli chodzi o listę, z której kandyduję… W 2009 roku zostałem jednym ze współzałożycieli Stowarzyszenia Miasto i Gmina Kęty XXI a w tym roku postanowiłem pójść o krok dalej. Podczas wyborów naturalną koleją rzeczy jest, że z kimś jest nam po drodze, a z kimś innymi mamy odmienne spojrzenia na potrzeby środowiska lokalnego. Najważniejsze żebyśmy zachowali godność i kulturę osobistą. Dla wielu ludzi istotny jest kawałeczek chodnika czy dobra droga do domu – to im wystarcza i szanuję ich postawę. Dla mnie natomiast liczy się, żeby zrobić coś, z czego Kęty mogłyby być dumne, z czym mieszkańcy chcieliby się utożsamiać.
SK: Już kiedyś był pan radnym?
Marek Błasiak: Tak, byłem radnym czwartej kadencji. Wtedy nie zdążyłem jednak zrealizować wszystkich swoich pomysłów na sport i edukację w Kętach. Mam nadzieję, że teraz mi się to uda, bo od 21 lat cały czas zajmuję się aktywnością fizyczną dzieci i młodzieży, a jednocześnie jestem związany z edukacją. Zdaję sobie sprawę z jakimi problemami na dzień dzisiejszy borykają się kluby sportowe i jaką formę zajęć należałoby promować, żeby zwiększyć ilość dzieci i młodzieży w nich uczestniczących. Wszystko, co do tej pory zrobiłem w sporcie, było związane z Kętami i ich promocją. Ja nie kandyduje, bo nudzi mi się na emeryturze czy za mało zarabiam. Po prostu chcę działać.
SK: Jak ocenia pan obecnie sytuację kęckiego sportu?
Marek Błasiak: Kęty posiadają jeszcze wielki potencjał w postaci trenerów i działaczy, jak to wielu mówi, zwariowanych na punkcie danych dyscyplin i to oni stanowią o sile miejscowego sportu i o wynikach a nie - jak się większości wydaje -stworzony w mieście i gminie „system”. Moim skromnym zdaniem, takiego systemu w ogóle nie ma. Nie wiem jakby sport kęcki wyglądał, gdyby tych kilku „zwariowanych” przestało działać – a nie są to bardzo młodzi ludzie.
SK: Co chce zmienić Marek Błasiak?
Marek Błasiak: Chciałbym żeby w Kętach powstała hala sportowa, nie na 250, ale 1500 osób. Taka, która dawałaby możliwość organizowania imprez sportowych na odpowiednim poziomie, nawet międzynarodowym. Wiem, że takie zawody na przykład na szczeblu juniorskim, otrzymalibyśmy do organizacji, oczywiście wykorzystując w jakimś stopniu pozycję naszego Piotra Gruszki. Obecnie nie posiadamy w gminie pełnowymiarowej hali przy żadnej ze szkół. Bazy lekkoatletycznej z prawdziwego zdarzenia też nie. Obiekt Hejnału nadaje się tylko do remontu generalnego. Raczej nie należymy więc do potentatów jeśli chodzi o bazę sportową. Przy ZSG nr 1 również powinien powstać zewnętrzny obiekt sportowy. Dla porównania – w Brzesku (przyp. red. niespełna 17 tys. mieszkańców) są trzy pełnowymiarowe hale, z czego dwie przyszkolne oraz dwa Orliki. Moim wielkim marzeniem jest również stworzenie w Kętach Szkoły Mistrzostwa Sportowego o profilu siatkarskim.
SK: Nie za bardzo krytykuje pan swoje otoczenie? Wyda się, że z niewielu rzeczy jest pan zadowolony.
Marek Błasiak: Racja, mam krytyczne spojrzenie na nasze środowisko lokalne. Ale nie wypowiadam się przecież o wyposażeniu kliniki galen ortopedii dra Ficka czy kliniki w Żorach, bo o tym nie mam zielonego pojęcia, ale o obiektach sportowych, sposobie i formie prowadzenia zajęć i wypoczynku, promowaniu sportu, edukacji oraz wyposażeniu szkół, przedszkoli i świetlic. Jeżeli nawet kieruję w stronę gminy słowa krytyki, to powinny one być przyjęte jako konstruktywna i obiektywna opinia, a nie na zasadzie personalnych wycieczek. Na przykład sala w Bulowicach. Tak, wypowiedziałem się o tym projekcie negatywnie, ponieważ wiem, że stosunkowo mniejsze miejscowości posiadają pełnowymiarowe hale, z pięknymi zapleczami, niejednokrotnie bazą hotelową, z których korzysta wiele klubów. Teraz „pośredniaki” takie jak ten bulowicki, to rzadkość. Gdzie indziej powstają obiekty mające służyć pokoleniom. Poza tym w obecnych czasach młodego człowieka nie przyciągniemy do hal czy na stadiony bylejakością. Teraz młodzi mają wymagania. Trzeba im zaoferować coś atrakcyjnego, perfekcyjnego wręcz w swojej formie.
SK: Za wami awans do II ligi. Jak to wpłynęło na zamianę struktury klubu?
Marek Błasiak: Awans niczego nie zmienił. Nadal nie mamy zatrudnionego żadnego pracownika administracyjnego. Korzystamy jedynie z usług biura rachunkowego. Poza tym zatrudniamy 7 trenerów i instruktorów oraz 1 wolontariusza. Przy ośmiu drużynach i czterech szkółkach, niektórzy muszą prowadzić co najmniej dwie grupy rozgrywkowe jednocześnie. Klub ma również zarząd, który pracuje zupełnie bezpłatnie.
SK: Po wejściu do drugiej ligi, kiedy szukaliście pieniędzy na pokrycie budżetu, w lokalnej prasie pojawił się komentarz, podważający wasze metody działania. Może się pan do niego ustosunkować?
Marek Błasiak: Tamtą wypowiedź prasową uważam za głęboko krzywdzącą dla klubu… Szczególnie, że w momencie, kiedy ujrzała ona światło dzienne, trenerzy a zarazem władze klubu przebywali na wakacyjnym obozie szkoleniowym w Mrzeżynie i nie mieli możliwości obrony. O komentarzu poinformowali nas zbulwersowani rodzice zawodników, którzy odczytali go jako napaść na społeczną pracę w klubie. Po powrocie, kiedy emocje już opadły, na zarządzie stwierdziliśmy jednak, że zawarte w tekście zarzuty są tak niedorzeczne, że nie ma najmniejszego sensu ich komentować. Redaktor wykazał się bowiem zupełnym brakiem wiedzy o działalności klubu i funkcjonowaniu sportu na tym poziomie rozgrywkowym. Zanim zacznie się o czymś pisać, wypadałoby mieć o tym jakieś wyobrażenie. Nie można komentować zarobków trzech szkoleniowców, jeśli w klubie jest ich ośmiu a ich zarobki, przyznawane na postawie umowy zlecenia, są jawne i jedne z najniższych, jakie znam. Tym bardziej bzdurą jest żądanie ujawnienia umów trenerskich i kontraktów zawodników. Gdyby ten dziennikarz orientował się w temacie umów sponsorskich, wiedziałby że ze względu na ich formę, niektórych danych po prostu nie wolno podawać do wiadomości publicznej. Swoją drogą… pan redaktor otrzymuje pensję z naszych podatków, a ja również nie mam bladego pojęcia o tym, ile zarabia. W komentarzu tym była również mowa o opłatach, ponoszonych przez klub za najem hali – według autora, jak najbardziej słusznych. Dla mnie jednak czym innym jest wypożyczanie przestrzeni do celów rekreacyjno-sportowych a na potrzeby zespołu, który promuje gminę i sport oraz daje mieszkańcom możliwość uczestniczenia w widowiskach sportowych. I ostatnia kwestia – jeśli pan redaktor twierdzi, że na „komercyjnej” lidze można zarabiać biletując spotkania, to w gminie powinno powstać ich więcej. Wtedy wszyscy spalibyśmy na pieniądzach. Zanim pan redaktor spróbuje szczęścia w tej materii i założy własną drużynę, radzę jednak spojrzeć na nieistniejący już TS Hejnał, który miał II ligę siatkówki, a nawet biletował mecze i – o dziwo – wiele na tym nie zarobił a wręcz przeciwnie. Popadł w długi.
SK: Ma pan jeszcze jedną wielką pasję – gołębie pocztowe. Skąd fascynacja tymi ptakami?
Marek Błasiak: Hodowcą gołębi jestem od 13 roku życia, ale są to gołębie sportowe, wyścigowe. Pasjonuje mnie to ponieważ współzawodnictwo tych ptaków polega na tworzeniu teamu, który będzie rywalizował z innym teamem - podobnie jak w siatkówce. Tylko tutaj pieniądze nie mają decydującego wpływu na wynik. Moje gołębie muszą wracać szybciej niż inne. Tutaj liczy się i współzawodnictwo zespołowe i indywidualne.
SK: Jakie osiągnięcia ma pan w tej dziedzinie?
Marek Błasiak: W głównej kategorii lotów gołębi dorosłych, w oddziale Kęty, w którego skład wchodzą sekcje Witkowice, Bulowice, Malec, Kobiernice i Kęty, byłem szósty. Z kolei w kategorii gołębi młodych zajmowałem pierwszą pozycję.
SK: Mało kto wie, że w styczniu 2006 roku uczestniczył pan w wystawie gołębi w Katowicach i znalazł się pod gruzami zawalonej hali. W jaki sposób wpłynęło to na pana dalsze życie?
Marek Błasiak: Pod gruzami byłem uwięziony przez trzy godziny, ale nawet przez chwilę nie traciłem nadziei, że z tego wyjdę cały. Miałem zerwane trzy więzadła stawu kolanowego i przeszedłem trzy operacje. Nie postrzegam jednak tego wydarzenia jako szczególnej traumy. Dobrze sypiam w nocy (śmiech). Po wypadku postanowiłem jednak, że muszę zrobić coś, co pozostawi trwały ślad. Po części to już się udało. Wraz z drużyną zagraliśmy dwukrotnie w finałach Mistrzostw Polski, wywalczyliśmy z Maćkiem Gruszką awans do drugiej ligi, tworząc mały fragment sportowej historii Kęt. Nie jest to jednak koniec moich marzeń ani szczyt dla siatkówki w naszej gminie. Między innymi dlatego ciągle walczę o przyszłość klubu i sportu tutaj. Zdaję sobie sprawę, że jeśli ja odpuszczę, to już nikt inny nie podejmie się tego zadania. Wiem, że siatkówka w Kętach i tak będzie funkcjonowała. Pozostaje tylko pytanie o skalę jej wielkości, profesjonalizmu, jakości i poziomu. Podobnie jak w przypadku innych dyscyplin sportowych.
Źródło: www.sportowe-kety.pl |